Moi drodzy!
Witam Was bardzo serdecznie w mroźny sobotni wieczór. I nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie to, że jest połowa marca, a zima nie odpuszcza, ba nawet w niektórych regionach naszego kraju warunki są tragiczne.
U nas co prawda, na szczęście śniegu jak na lekarstwo i mam nadzieję, że tak już zostanie. Już naprawdę mam go dosyć przez duże D. Dziś było na dworze cudownie, gdyby nie te -6 to powiedziałabym, że wiosna.
Rano poszłam z mamą do kościółka bo dziś spowiedź wielkopostna u nas. Szczerze to jestem zdegustowana lekko, ponieważ trafiłam do wikarego z sąsiedniej wioski. Tam księża słyną z szybkości (w dosłownym tego słowa znaczeniu), jednak takiego tempa spowiedzi się nie spodziewałam. Ledwo co wsłuchałam się w naukę, to już było po wszystkim. Ja tam nie lubię długich kazań itp ale uważam, że wszystko ma swój czas . No ale już jestem "czysta" i szczęśliwa i niech tak pozostanie.
Później poszłyśmy na zakupy i do cioci na kawkę. Choć mróz szczypał lekko w uszy ale słonko wszystko rekompensowało. Spacer był zdrowy i przyjemny.
Po południu to już całkowity relaksik przed komputerem, tv, czy też po prostu słodkie niec nie robienie. Specjalnie nie przejmowałam się tym lenistwem bo po tym tygodniu to mi się totalnie należało.
Mijający tydzień był bardzo męczący dla mnie, obfitujący w wiele negatywnych przeżyć. Oj jak boli gdy ranią bliskie osoby, kiedy nie rozumie się cierpień drugiego człowieka, kiedy nie widzi się mojej niepełnosprawności! Czy trzeba być głuchym, ślepym, kulawym, czy po prostu głupim aby ta niepełnosprawność była widoczna? jeśli człowiek jest kumaty, chodzący (choć to grubo powiedziane, jakoś się chodzi, a że ciężko tego też nikt nie widzi) to co to super jest! To nie jestem niepełnosprawna? Tylko, że pierwsza grupa z sufitu nie spadła! Tylko, że gdybym była w pełni sprawna, ba sprawniejsza, to moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej!! Nie chcę opowiadać po raz enty mojej historii ze środy, ale to co się przytrafiło było straszne, bolesne, bardzo bardzo bolesne. Jednak to wiem tylko ja i nikt inny, bo nikt nie jest w stanie tego zrozumieć. Nie jest w stanie? nie potrafi? może po prostu nie chce? ...tego już nie wiem. Znowu płaczę, a już myślałam, że umiem bez łez o tym myśleć. Nie wiem co będzie dalej, nie wiem jak długo jeszcze będę mogła być na warsztatach, boję się i to bardzo bardzo bardzo.
Na otarcie łez, w środowy wieczór rozdzwoniły się dzwony w Watykanie. Oczekiwany, niezapomniany moment już za nami. Mamy nowego Papieża Franciszka. Powiem tak, moje modły były inaczej ukierunkowane, jednak cieszę się, że to akurat ten człowiek. Papież od samego początku wzbudził we mnie sympatię i radość, a jednocześnie spokój i taką dobroć. Mam nadzieję, że taki będzie pontyfikat. Teraz czekam na Jego słowa po polsku. Wiem, że będzie dobrze. I dziękuję Panu Bogu za ten wybór.
Miłej niedzieli!!
Ps. Notkę tą dedykuję Kali, bo ona mnie troszkę mobilizowała - DZIĘKUJĘ!!