sobota, 26 kwietnia 2014

Ze szpitalnego łóżka wspomnień trochę

Moi kochani!
W poniedziałek miną dwa tygodnie, od tych ciężkich dni, które przyszło mi przeżywać, a mianowicie od pobytu w szpitalu. Obiecałam relację, a jako, że wróciłam już troszkę do sił, a czas nagli, więc wspominam.

Mój pobyt w szpitalu jak też i sam zabieg usunięcia woreczka żółciowego był planowany, to też w poniedziałek 14 kwietnia przed godziną 8 rano rodzice zawieźli mnie na Izbę przyjęć do pobliskiego szpitala. Jako, że w takich przybytkach "wylegiwałam się" za czasów dziecinnych, to też nie wiele pamiętałam. Czy się denerwowałam? - powiem tak z początkowo owszem czułam ogólne podniecenie no i stres był, jednak w niedzielę wieczorkiem, kiedy wszystko miałam popakowane - poleciało trochę łez. W poniedziałek rankiem oczywiście panika, co będzie, jak będzie.
Po przyjeździe - podpisywanie dokumentów, ważenie, mierzenie no i na oddział. Tam, bardzo miłe panie pielęgniarki starały mi się dodać otuchy,potem wzięły mnie na pobranie krwi, a wiedzcie, że to u mnie nie jest proste. W tym czasie przyszedł lekarz, ogląda moje dokumenty i panika, bo jednak wyniki TSH(tarczyca) nie są dobre, że nie wiadomo, czy zabieg będzie mógł być. Ja pokichana, rodzice też...ale pielęgniarki wołają, pokazują łóżko itp. Przebieram się, rodzice jeszcze poszli pouzgadniać, a ja zapoznaję się z pięcioma paniami na mojej sali. Nagle przychodzą rodzice i mówią, że wyniki ok zabieg będzie. No to ja w ryk, tak bardzo się bałam. W końcu moi rodzice pojechali. Trochę się pokręciłam, jakieś krzyżówki, czytadła i tak przeleciał dzień. Wieczorem przyszedł do mnie gościu, który przedstawił się, że jest anestezjologiem...(masakra, wyglądał jak jakiś dzikus) pogadaliśmy, ale bardzo służbowo. Potem przyszła pielęgniarka, przyniosła koszulę, powiedziała, że to na jutrzejszy bal. Spałam tak sobie, ba z nerwów nie umiałam spać.
Rano, pobudka wcześnie: mierzenie gorączki, ciśnienia, pobieranie krwi z palca. Potem jedna z pielęgniarek niesie mi miskę z wodą ze śmierdzącym mydłem dezynfekującym (niestety prysznic nie dostosowany). Myję się i stroję w czarną długą koszulę. Zimno ze strachu, więc kładę się...za chwilę wchodzi moja ulubiona siostra i mówi do mnie coś w stylu: Iva przyniosłam Ci ligniny i nerkę, bo po zabiegu pewnie będzie Ci niedobrze. - za chwilę przychodzą dwie inne i zaczyna się jazda. Muszę mieć założony welfron, ale jak to zrobić kiedy żyły u mnie mało widoczne. Kilka prób, panika w oczach sióstr, w moich też. W końcu radocha - udało się wkłuć w nogę i pierwsza kroplówka leci sobie. Na to telefon z bloku, że mają mnie już wieźć ponieważ, jestem ON, to coś tam więcej muszą ze mną zrobić. Siostra mnie prowadzi na wózek, a ja cała w panice, że przecież ja wszystko wiem, że się boję itp. Kładą mnie, przykrywają i czekam, na co nie wiem. Płaczę...w końcu dwie siostry wiozą mnie...na bloku zamieszanie, bo jak się okazało sale zajęte, jakieś niedomówienia, na to ja się odzywam, że mam być pierwsza, że chcę już mieć to za sobą. Cały czas w duchu się modlę. Nagle każą się położyć na stół. Okazuje się, że to wkłucie jest niedobre, anestezjolodzy wyzywają, przeklinają, ja cała w strachu. Próbują zrobić wkłucie centralne, ale drętwieją mi kończyny, widzę, że to lekarzy niepokoi, w końcu udaje się, nic nie drętwieje, nic nie boli. Lecą sobie leki, jeszcze jedno pytanie czy wszystko w porządku...za chwilę dostaję na usta wstrętną plastikową maskę. No ale nic, słyszę ich jak się kłócą, jak dyskutują, gdzieś za ścianą płacze dzieciątko. I nagle, czuję, że coś się dzieje, każą mi się budzić, ale ja nie chcę, mówią, że już po...każą mówić a mi przeszkadzają rury w buzi. W końcu je odłączają, każą oddychać, a mi nadal ciężko się na czymkolwiek skupić. W końcu czuję, że jadę, ale coś długa ta droga. Dowiaduję się, że jadę na zdjęcie płuc, bo wkłucie centralne, bo tak trzeba. 
Każą po drodze nie spać, rozmawiać, ale mi jest wszystko jedno. Nagle słyszę głos pielęgniarek, że będziemy się przesuwać na łóżko, kątem oka widzę rodziców, mama płacze. Już po... ! co chwila pielęgniarki coś mierzą, do ust wlewają łyżeczkę wody a one i tak spierzchnięte. Rodzice cały czas są ze mną. Dopiero wieczorem kiedy całkowicie dochodzę do siebie odjeżdżają. Nie wymiotuję, aż dziwne, bo dwie babeczki też operowane na woreczek strasznie się męczyły.
Wieczorem wstaję do toalety, nawet nie jest tak źle, ale widzę moje strasznie pokłute ręce i nogi (czy na prawdę nie można mi się nigdzie wkłuć?:-((.
W środę już lepiej przeciwbólowe na życzenie, ohydny kleik na wszystkie posiłki i pyszne sucharki.  W ciągu dnia mnóstwo telefonów, gości. Miłe to.
Czwartek też szybko mija, a w piątek do domu.

Czuję się różnie. Rany trochę bolą, jestem słabsza no i ta dieta lekkostrawna. Jak ja uwielbiałam kaszkę, płatki, sucharki i bułki to teraz mi się one zbrzydną.

Był to dla mnie bardzo trudny Wielki Tydzień. Najwięcej bólu i strachu było jednak z tymi przygotowaniami do operacji. 

Jednak jeśli ktoś z Was ma kamienie w woreczku żółciowym i się waha, to proszę Was nie czekajcie do ataku. Bo wtedy może być niewesoło. Na prawdę, na mojej sali leżały dwie panie, które miały ataki i powiem, że nie ciekawie to wyglądało i nie wiadomo czym tak na prawdę się skończy.



1 komentarz:

Nadwrażliwiec pisze...

No cóż, może oni próbowali leczyć Cię akupunkturą? :)
Żarty na bok, na poważnie to dzielnie to zniosłaś! Najważniejsze, że już po wszystkim.
Pozdrawiam :)